niedziela, 1 stycznia 2017

4 – I w nagim świetle zobaczyłem ludzi rozmawiających, lecz niemych. Ludzi słyszących, lecz bez posłuchu. Ludzi piszących pieśni, którymi nigdy nie podzieli się ludzki głos. I nikt się nie odważył zakłócić odgłosu ciszy.


                Przez ostatnie trzy tygodnie nie zaznał ani chwili spokoju, więc cieszył się z konieczności powrotu na kolejne zgrupowanie w Raelingen. Po wyczerpującym pobycie na Fuerteventurze, morderczych przygotowaniach w Lillehammer i tygodniowym treningu z klubowym trenerem wrócił do  rodzinnego domu, gdzie czekał na niego rozkopany ogród, remont w kuchni, sprzątanie rupieciarni i treningi z klubowym trenerem. Jak na złość kotka uznała jego szafę za idealne miejsce na sypialnię, co uszło by jej płazem, gdyby nie obszerna czarna bluza z logo Nirvany, która posłużyła jej za posłanie. Zareagował zbyt agresywnie i walczył o nią dzielnie, czego efektem były zadrapania na jego dłoniach, przedramionach i jedno na szyi. Przy tej okazji pokłócił się z bratem, który nigdy nie zamykał drzwi. Jakby tego było mało – jego matka wyprała tę bluzę, po czym zostawiła ją wyprasowaną i złożoną równo w jego pokoju. Miał ochotę walnąć pięścią w ścianę, gdy zamiast dobrze znanego mu zapachu cytrusów, morza i skóry muśniętej słońcem poczuł zapach płynu do płukania. Zastanawiał się przez chwilę czy spryskanie perfumami coś zdziała, ale odrzucił tę myśl. Ten konkretny zapach podobał mu się tylko w połączeniu ze skórą Leny. Dzięki temu połowa jego szafy pachniała nią, dopóki wstrętne kocisko nie rozgościło się w niej. Na parterze unosił się kurz, meble były przykryte folią, a żeby coś zjeść musiał iść do dziadków, bo kuchnia była chwilowo niedostępna. Codziennie punktualnie o ósmej słyszał jak skuwają płytki w kuchni. Serii nieszczęść dopełnił ogródek, gdzie o mało nie skręcił sobie kostki przez płytki dołek na kwiaty, oraz rupieciarnia, w której jego młodszy brat spadł z drabiny pomagając mu przy porządkach, a po kilku godzinach wrócił ze szpitala z gipsem na ręce.
Po czterech dniach miał nieoficjalnie dość. Siedząc na przykrytej folią kanapie w zakurzonym dresie zastanawiał się co podkusiło go, żeby tu spędzić resztę krótkiego „urlopu”. Spakował się i naciągnął nieco prawdę, żeby nikt nie poczuł się urażony jego wyjazdem, a zabierając swój bagaż z hotelowej recepcji czuł jakby pierwszy raz od tygodnia mógł odetchnąć.
 - Hej! –  najpierw usłyszał melodyjny głos, a potem zobaczył Ingę, więc zmusił się do grymasu o kształcie przypominającym uśmiech.
 - Cześć. – mruknął bez większego przekonania i ruszył schodami na piętro. W planach miał obejrzenie meczu i porządny, długi, niezakłócany pracami budowlanymi sen, póki nie przydzielą mu współlokatora. Zdziwił się, kiedy usłyszał kroki za sobą.
 - Stało się coś? – zapytała zrównując się z nim.
 - Co? Nie, jestem tylko zmęczony.
 - Yhym. Czyli nie będziesz u Johana?
                Zatrzymał się. To wyjaśniało jej obecność w Raelingen. Świetnie, zapomniał o jego urodzinach.
 - Będę. – odparł niechętnie, rozstając się ze smutkiem ze swoimi dotychczasowymi planami na wieczór.


                Siłownia nie była dobrym pomysłem po urodzinach Johana, które nieco wymknęły się spod kontroli. Sam solenizant nie był obecny przez zatrucie, chociaż wszyscy wiedzieli lepiej. Daniel, sączący jedno piwo przez kilka godzin, którego w efekcie nie skończył, bo było okropne w smaku, i Kenneth, przyjmujący silne leki, byli jedynymi kadrowiczami, który nie skarżyli się na żołądki. Stöckl z trudem starał się nie zwracać na to uwagi, ale jego cierpliwość była bardzo nadszarpnięta nadaktywnością Jensa. Po czterdziestu ośmiu minutach trener skapitulował.
 - Dajcie mu to. – polecił kadrowy lekarz przekazując Danielowi i przebierającemu się obok niego Kennethowi kartonowe pudełko. – Elektrolity. Cała saszetka na szklankę wody. Niech wypije kilka szklanek. – poinstruował.
 - Czemu pan nie może mu tego dać? – zapytał Daniel, oglądając kolorowe opakowanie w rybki z dozą nieufności.
 - Bo wtedy będę musiał stwierdzić, że spożywał alkohol i złamał regulamin, więc nic o tym nie wiem. – wyjaśnił krótko. – Możecie też dać to tej biednej dziewczynie. – dodał znikając za drzwiami.
 - O kim on mówił?
 - Inga wczoraj przesadziła. – mruknął niezadowolony, bo przez jej ekscesy i panikującą Celinę musiał oddać do pralni całe swoje ubranie, a buty wyrzucił do śmietnika. O głupotach, które usłyszał tego wieczoru, chciał jak najszybciej zapomnieć, a winę zrzucić na alkohol. Poza tym wynikła głupia sytuacja, kiedy Astrid starała się uratować jego koszulkę po tym jak Inga najpierw wylała na niego drink, a później podczas przenoszenia nieprzytomnej dziewczyny do pokoju zrobiła coś znacznie gorszego, do pokoju wszedł zbłąkany chłopak z kadry B. Widział go w samych spodniach, kiedy wyszedł z łazienki przez hałas, który chłopak zrobił potykając się o rzeczy w korytarzu, na łóżku leżała Inga, a z łazienki za nim wyszła przemoczona Astrid, bo właśnie wtedy musiała zepsuć się armatura. Chłopak sam dopisał sobie resztę historii.
                Kenneth roześmiał się. Po tej sytuacji Astrid stwierdziła, że nigdy więcej nie pisze się na takie urodziny.
 - Nawet nie wiesz jak bardzo urosłeś w oczach tych dzieciaków.
 - Przestań. – warknął wściekły, wrzucając swoje rzeczy do torby. – Tylko tego mi brakowało. Wiesz, że jest tu chłopak, który trenuje z moim młodszym bratem? Wyobrażasz to sobie?
                Z drugiego rzędu szafek wyłonił się płaczący ze śmiechu Fannemel.
 - Chodź, Casanovo. Trzeba doprowadzić Johana do użytku przed wieczorem.


                Rune Velta po zdobyciu mistrzostwa świata pogubił się i nie bardzo wiedział co z sobą zrobić.  Po zakończeniu kariery sportowej wcale spłynęło na niego oświecenie. Gdyby Lena razem z jego ówczesną dziewczyną, a obecnie narzeczoną, nie skompletowały potrzebnych dokumentów i siłą nie doprowadziły go do dziekanatu, nie miałby celu.
Teraz powolutku uczył się skoków z perspektywy trenera. Miał swoje doświadczenie, które zdobył przez lata treningów jako zawodnik, a teraz uzupełniał swoją wiedzę o czysto techniczne podejście, książkowe podejście. Nawet teraz, kiedy przyszedł czas letnich obozów dla dzieci, nie rozstawał się z lekturą. Na ogromnej polanie odpoczywała kilkudziesięcioosobowa grupa po morderczym biegu na przełaj, a on leżał w cieniu drzewa z książką, rozmawiając z tymi, który odzyskali już oddech.
 - Oprzyj ręce o drzewo i pchaj, jakbyś chciał je przesunąć. – usłyszał wyważony ton z lewej strony i zerknął tam. Szatynka instruowała dwunastolatka, który rzeczywiście wyglądał jakby chciał przesunąć stare drzewo. – Idealnie. Czujesz delikatne ciągnięcie od pięty do łydki? – zapytała, a chłopiec potaknął głową. – To ścięgno Achillesa. Musisz je rozciągać. Przyjdź później do Rune, zostawię ci ćwiczenia. – uśmiechnęła się poklepując go po ramieniu i ruszyła w kierunku byłego skoczka.
 - Miałaś być wcześniej. – stwierdził, zerkając podejrzliwie na jej rozpuszczone włosy, które odbiegały drastycznie od jej codziennych splotów. Położyła bluzę na trawie i usiadła obok niego z westchnieniem.
 - Nie wszyscy mają tak wspaniałą pracę jak ty. – odparła, przybierając wygodniejszą pozycję. – Wyślę ci ćwiczenia dla tego chłopca. – wskazała na bruneta, który ciągle starał się przesunąć drzewo.
 - Co z nim?
 - Ma przykurczonego Achillesa. Rune, musisz zauważać takie rzeczy, świat nie kończy się na odpowiedniej pozycji najazdowej i wybiciu z progu. Biedak chodzi na palcach. – dodała karcąco. – Musi mieć wysoki próg bólu albo jest niesamowicie uparty, skoro dał radę dobiec na metę.
 - Albo jedno i drugie. – zauważył cicho, ciągle obserwując chłopca. – Przypilnuję go osobiście, obiecuję. Pokonały cię korki?
                Szatynka pokręciła przecząco głową, ścierając z ust resztkę wody, którą piła.
 - Nie przyjechałam samochodem. – odpowiedziała, co bardzo zainteresowało Norwega.
 - To jak tu dotarłaś?
 - Tramwajem, pociągiem i autobusem.
 - I przeszłaś ten kawał drogi od przystanku? – potaknęła, a Rune roześmiał się jakby opowiedziała mu najlepszy żart. – Jesteś niemożliwa! Even zabrał auto?
 - Nie lubię jeździć samochodem. – mruknęła pod nosem.
                Rune chciał zapytać od kiedy, bo od momentu zrobienia prawa jazdy zawsze i z każdym kłóciła się o kluczyki. Kilka razy zdarzało się, że rozwoziła ich po imprezach do domów w środku nocy. Jedno spojrzenie na jej ściągniętą twarz i odwrócone spojrzenie schowane za ciemnymi okularami było dla niego jasnym sygnałem.
                Odchrząknął, bo nie miał w planach na to popołudnie kłótni.
 - Mamy trzy pieski do oddania. – powiedział zmieniając temat i wyciągnął telefon z kieszeni. Odnalazł zdjęcia i podał jej urządzenie. – Za osiem tygodni będzie można je zabrać.
 - Nie wiem czy Maiken tyle wytrzyma. – mruknęła przeglądając zdjęcia. – Jak tylko Lisa mi o nich napisała chciała jechać po któregoś. Śliczne maleństwa.
 - Taak. – westchnął krzywiąc się. – Lisa też coś o tym wspomniała, ale jej mama wybiła jej to z głowy. Od tego się chyba zaczyna, prawda?
 - Usłyszałeś jakąś mało delikatną aluzję? – zapytała nie odrywając oczu od zdjęcia. Rune wrócił do wcześniejszej pozycji.
 - Jakiś czas temu mówiła coś, że potrzebuje więcej miejsca, o zmianie mieszkania, a ja chlapnąłem niechcący, że jak już będę się przeprowadzał to do własnego domu, a nie mieszkania i od tego chyba się zaczęło. Wczoraj pokazała mi dom wystawiony na sprzedaż.
 - Więc za jakiś czas czeka was długa rozmowa.
 - Czy jest jakaś dobra odpowiedź? – jego oczy były przepełnione strachem, kiedy na niego spojrzała. – To naprawdę nie jest odpowiedni moment.
                Położyła telefon na skraju bluzy i opadła na trawę obok niego zastanawiając się czy taka odpowiedź w ogóle istniała. Prawie parsknęła gorzkim śmiechem, kiedy w myślach zrobiła przegląd wszystkich banałów z poradników i telewizji. Wszyscy doradzają bycie szczerym i mówienie prawdy. Problem w tym, że nawet prawda musi być ostrożnie dozowana, a słowa odpowiednio dobrane.
 - Co musiałby powiedzieć wtedy Daniel? – zapytał ryzykownie, a jego głos nieco zadrżał.
                Odwróciła głowę w jego stronę, usiadła i wbiła wzrok w trawę. W pierwszej chwili pomyślała, że właśnie tak kończą się małe sekrety i tłamszenie wszystkiego przez długi czas w sobie.
 - Tak właściwie to nic.
 - Nic? I dlatego ty wyjechałaś, a on zachowywał się jak wariat?
 - Nic. Po prostu wypaliłam, że to nie ma sensu. To prawdopodobnie moja jedyna szansa na dziecko, a on nie jest na to gotowy. – zamrugała gwałtownie i zaczerpnęła głęboko powietrza. Zbierała się kilka tygodni, analizowała wszystkie za i przeciw, aż w końcu poczuła, że coś w środku pękło i już wiedziała, że podjęła decyzję. To, co powiedział wtedy Daniel, choć nie takich słów się spodziewała, nie miało znaczenia. – Weźcie psa. Powinien na razie wystarczyć. Może rok, dwa lata. Może zdążysz skończyć studia.
 - A później?
 - Chcesz mieć z nią kiedyś dzieci? – Rune potaknął podobnie jak ona wcześniej. Uśmiechnęła się do niego, a jej spojrzenie nabrało miękkości. – Lisa ma czas. Na razie wystarczy pies.
                Rune westchnął ciężko i jeszcze raz potaknął głową. I chociaż bardzo im kibicowała to gdzieś w środku miała przeczucie, że zna zakończenie, bo są do siebie zbyt podobni.