Przez ostatnie trzy tygodnie nie zaznał ani chwili spokoju, więc cieszył się z konieczności powrotu na kolejne zgrupowanie w Raelingen. Po wyczerpującym pobycie na Fuerteventurze, morderczych przygotowaniach w Lillehammer i tygodniowym treningu z klubowym trenerem wrócił do rodzinnego domu, gdzie czekał na niego rozkopany ogród, remont w kuchni, sprzątanie rupieciarni i treningi z klubowym trenerem. Jak na złość kotka uznała jego szafę za idealne miejsce na sypialnię, co uszło by jej płazem, gdyby nie obszerna czarna bluza z logo Nirvany, która posłużyła jej za posłanie. Zareagował zbyt agresywnie i walczył o nią dzielnie, czego efektem były zadrapania na jego dłoniach, przedramionach i jedno na szyi. Przy tej okazji pokłócił się z bratem, który nigdy nie zamykał drzwi. Jakby tego było mało – jego matka wyprała tę bluzę, po czym zostawiła ją wyprasowaną i złożoną równo w jego pokoju. Miał ochotę walnąć pięścią w ścianę, gdy zamiast dobrze znanego mu zapachu cytrusów, morza i skóry muśniętej słońcem poczuł zapach płynu do płukania. Zastanawiał się przez chwilę czy spryskanie perfumami coś zdziała, ale odrzucił tę myśl. Ten konkretny zapach podobał mu się tylko w połączeniu ze skórą Leny. Dzięki temu połowa jego szafy pachniała nią, dopóki wstrętne kocisko nie rozgościło się w niej. Na parterze unosił się kurz, meble były przykryte folią, a żeby coś zjeść musiał iść do dziadków, bo kuchnia była chwilowo niedostępna. Codziennie punktualnie o ósmej słyszał jak skuwają płytki w kuchni. Serii nieszczęść dopełnił ogródek, gdzie o mało nie skręcił sobie kostki przez płytki dołek na kwiaty, oraz rupieciarnia, w której jego młodszy brat spadł z drabiny pomagając mu przy porządkach, a po kilku godzinach wrócił ze szpitala z gipsem na ręce.
Po czterech dniach miał
nieoficjalnie dość. Siedząc na przykrytej folią kanapie w zakurzonym dresie
zastanawiał się co podkusiło go, żeby tu spędzić resztę krótkiego „urlopu”.
Spakował się i naciągnął nieco prawdę, żeby nikt nie poczuł się urażony jego
wyjazdem, a zabierając swój bagaż z hotelowej recepcji czuł jakby pierwszy raz
od tygodnia mógł odetchnąć.
-
Hej! – najpierw usłyszał melodyjny głos,
a potem zobaczył Ingę, więc zmusił się do grymasu o kształcie przypominającym
uśmiech.
-
Cześć. – mruknął bez większego przekonania i ruszył schodami na piętro. W
planach miał obejrzenie meczu i porządny, długi, niezakłócany pracami
budowlanymi sen, póki nie przydzielą mu współlokatora. Zdziwił się, kiedy
usłyszał kroki za sobą.
-
Stało się coś? – zapytała zrównując się z nim.
-
Co? Nie, jestem tylko zmęczony.
-
Yhym. Czyli nie będziesz u Johana?
Zatrzymał
się. To wyjaśniało jej obecność w Raelingen. Świetnie, zapomniał o jego
urodzinach.
-
Będę. – odparł niechętnie, rozstając się ze smutkiem ze swoimi dotychczasowymi
planami na wieczór.
Siłownia
nie była dobrym pomysłem po urodzinach Johana, które nieco wymknęły się spod
kontroli. Sam solenizant nie był obecny przez zatrucie, chociaż wszyscy wiedzieli lepiej. Daniel, sączący jedno
piwo przez kilka godzin, którego w efekcie nie skończył, bo było okropne w
smaku, i Kenneth, przyjmujący silne leki, byli jedynymi kadrowiczami, który nie
skarżyli się na żołądki. Stöckl z trudem starał się nie zwracać na to uwagi,
ale jego cierpliwość była bardzo nadszarpnięta nadaktywnością Jensa. Po
czterdziestu ośmiu minutach trener skapitulował.
-
Dajcie mu to. – polecił kadrowy lekarz przekazując Danielowi i przebierającemu
się obok niego Kennethowi kartonowe pudełko. – Elektrolity. Cała saszetka na
szklankę wody. Niech wypije kilka szklanek. – poinstruował.
-
Czemu pan nie może mu tego dać? – zapytał Daniel, oglądając kolorowe opakowanie
w rybki z dozą nieufności.
-
Bo wtedy będę musiał stwierdzić, że spożywał alkohol i złamał regulamin, więc
nic o tym nie wiem. – wyjaśnił krótko. – Możecie też dać to tej biednej dziewczynie.
– dodał znikając za drzwiami.
- O
kim on mówił?
-
Inga wczoraj przesadziła. – mruknął niezadowolony, bo przez jej ekscesy i
panikującą Celinę musiał oddać do pralni całe swoje ubranie, a buty wyrzucił do
śmietnika. O głupotach, które usłyszał tego wieczoru, chciał jak najszybciej
zapomnieć, a winę zrzucić na alkohol. Poza tym wynikła głupia sytuacja, kiedy Astrid
starała się uratować jego koszulkę po tym jak Inga najpierw wylała na niego
drink, a później podczas przenoszenia nieprzytomnej dziewczyny do pokoju
zrobiła coś znacznie gorszego, do pokoju wszedł zbłąkany chłopak z kadry B.
Widział go w samych spodniach, kiedy wyszedł z łazienki przez hałas, który
chłopak zrobił potykając się o rzeczy w korytarzu, na łóżku leżała Inga, a z
łazienki za nim wyszła przemoczona Astrid, bo właśnie wtedy musiała zepsuć się
armatura. Chłopak sam dopisał sobie resztę historii.
Kenneth
roześmiał się. Po tej sytuacji Astrid stwierdziła, że nigdy więcej nie pisze
się na takie urodziny.
-
Nawet nie wiesz jak bardzo urosłeś w oczach tych dzieciaków.
-
Przestań. – warknął wściekły, wrzucając swoje rzeczy do torby. – Tylko tego mi
brakowało. Wiesz, że jest tu chłopak, który trenuje z moim młodszym bratem?
Wyobrażasz to sobie?
Z
drugiego rzędu szafek wyłonił się płaczący ze śmiechu Fannemel.
- Chodź,
Casanovo. Trzeba doprowadzić Johana do użytku przed wieczorem.
Rune westchnął ciężko i
jeszcze raz potaknął głową. I chociaż bardzo im kibicowała to gdzieś w środku
miała przeczucie, że zna zakończenie, bo są do siebie zbyt podobni.
Rune Velta po zdobyciu
mistrzostwa świata pogubił się i nie bardzo wiedział co z sobą zrobić. Po
zakończeniu kariery sportowej wcale spłynęło na niego oświecenie. Gdyby Lena
razem z jego ówczesną dziewczyną, a obecnie narzeczoną, nie skompletowały
potrzebnych dokumentów i siłą nie doprowadziły go do dziekanatu, nie miałby
celu.
Teraz
powolutku uczył się skoków z perspektywy trenera. Miał swoje doświadczenie,
które zdobył przez lata treningów jako zawodnik, a teraz uzupełniał swoją
wiedzę o czysto techniczne podejście, książkowe podejście. Nawet teraz, kiedy
przyszedł czas letnich obozów dla dzieci, nie rozstawał się z lekturą. Na
ogromnej polanie odpoczywała kilkudziesięcioosobowa grupa po morderczym biegu
na przełaj, a on leżał w cieniu drzewa z książką, rozmawiając z tymi, który
odzyskali już oddech.
-
Oprzyj ręce o drzewo i pchaj, jakbyś chciał je przesunąć. – usłyszał wyważony
ton z lewej strony i zerknął tam. Szatynka instruowała dwunastolatka, który
rzeczywiście wyglądał jakby chciał przesunąć stare drzewo. – Idealnie. Czujesz
delikatne ciągnięcie od pięty do łydki? – zapytała, a chłopiec potaknął głową.
– To ścięgno Achillesa. Musisz je rozciągać. Przyjdź później do Rune, zostawię
ci ćwiczenia. – uśmiechnęła się poklepując go po ramieniu i ruszyła w kierunku
byłego skoczka.
-
Miałaś być wcześniej. – stwierdził, zerkając podejrzliwie na jej rozpuszczone
włosy, które odbiegały drastycznie od jej codziennych splotów. Położyła bluzę
na trawie i usiadła obok niego z westchnieniem.
-
Nie wszyscy mają tak wspaniałą pracę jak ty. – odparła, przybierając
wygodniejszą pozycję. – Wyślę ci ćwiczenia dla tego chłopca. – wskazała na
bruneta, który ciągle starał się przesunąć drzewo.
-
Co z nim?
-
Ma przykurczonego Achillesa. Rune, musisz zauważać takie rzeczy, świat nie
kończy się na odpowiedniej pozycji najazdowej i wybiciu z progu. Biedak chodzi
na palcach. – dodała karcąco. – Musi mieć wysoki próg bólu albo jest
niesamowicie uparty, skoro dał radę dobiec na metę.
-
Albo jedno i drugie. – zauważył cicho, ciągle obserwując chłopca. – Przypilnuję
go osobiście, obiecuję. Pokonały cię korki?
Szatynka pokręciła przecząco głową, ścierając z ust resztkę wody, którą piła.
-
Nie przyjechałam samochodem. – odpowiedziała, co bardzo zainteresowało Norwega.
-
To jak tu dotarłaś?
-
Tramwajem, pociągiem i autobusem.
-
I przeszłaś ten kawał drogi od przystanku? – potaknęła, a Rune roześmiał się
jakby opowiedziała mu najlepszy żart. – Jesteś niemożliwa! Even zabrał auto?
-
Nie lubię jeździć samochodem. – mruknęła pod nosem.
Rune chciał zapytać od kiedy, bo od momentu zrobienia prawa jazdy zawsze i z
każdym kłóciła się o kluczyki. Kilka razy zdarzało się, że rozwoziła ich po imprezach
do domów w środku nocy. Jedno spojrzenie na jej ściągniętą twarz i odwrócone
spojrzenie schowane za ciemnymi okularami było dla niego jasnym sygnałem.
Odchrząknął, bo nie miał w planach na to popołudnie kłótni.
-
Mamy trzy pieski do oddania. – powiedział zmieniając temat i wyciągnął telefon
z kieszeni. Odnalazł zdjęcia i podał jej urządzenie. – Za osiem tygodni będzie
można je zabrać.
-
Nie wiem czy Maiken tyle wytrzyma. – mruknęła przeglądając zdjęcia. – Jak tylko
Lisa mi o nich napisała chciała jechać po któregoś. Śliczne maleństwa.
-
Taak. – westchnął krzywiąc się. – Lisa też coś o tym wspomniała, ale jej mama
wybiła jej to z głowy. Od tego się chyba zaczyna, prawda?
-
Usłyszałeś jakąś mało delikatną aluzję? – zapytała nie odrywając oczu od
zdjęcia. Rune wrócił do wcześniejszej pozycji.
-
Jakiś czas temu mówiła coś, że potrzebuje więcej miejsca, o zmianie mieszkania,
a ja chlapnąłem niechcący, że jak już będę się przeprowadzał to do własnego
domu, a nie mieszkania i od tego chyba się zaczęło. Wczoraj pokazała mi dom
wystawiony na sprzedaż.
-
Więc za jakiś czas czeka was długa rozmowa.
-
Czy jest jakaś dobra odpowiedź? – jego oczy były przepełnione strachem, kiedy
na niego spojrzała. – To naprawdę nie jest odpowiedni moment.
Położyła telefon na skraju bluzy i opadła na trawę obok niego zastanawiając się
czy taka odpowiedź w ogóle istniała. Prawie parsknęła gorzkim śmiechem, kiedy w
myślach zrobiła przegląd wszystkich banałów z poradników i telewizji. Wszyscy
doradzają bycie szczerym i mówienie prawdy. Problem w tym, że nawet prawda musi
być ostrożnie dozowana, a słowa odpowiednio dobrane.
-
Co musiałby powiedzieć wtedy Daniel? – zapytał ryzykownie, a jego głos nieco
zadrżał.
Odwróciła głowę w jego stronę, usiadła i wbiła wzrok w trawę. W pierwszej
chwili pomyślała, że właśnie tak kończą się małe sekrety i tłamszenie
wszystkiego przez długi czas w sobie.
-
Tak właściwie to nic.
-
Nic? I dlatego ty wyjechałaś, a on zachowywał się jak wariat?
-
Nic. Po prostu wypaliłam, że to nie ma sensu. To prawdopodobnie moja jedyna
szansa na dziecko, a on nie jest na to gotowy. – zamrugała gwałtownie i
zaczerpnęła głęboko powietrza. Zbierała się kilka tygodni, analizowała
wszystkie za i przeciw, aż w końcu poczuła, że coś w środku pękło i już
wiedziała, że podjęła decyzję. To, co powiedział wtedy Daniel, choć nie takich
słów się spodziewała, nie miało znaczenia. – Weźcie psa. Powinien na razie
wystarczyć. Może rok, dwa lata. Może zdążysz skończyć studia.
-
A później?
-
Chcesz mieć z nią kiedyś dzieci? – Rune potaknął podobnie jak ona wcześniej.
Uśmiechnęła się do niego, a jej spojrzenie nabrało miękkości. – Lisa ma czas.
Na razie wystarczy pies.